Problemy Puszczy Kampinoskiej. Od specjalnego wysłannika „Rzeczypospolitej”.
Kampinos w październiku.
„Zaraz za Kampinosem, maleńką , wsią leżącą u skraju nadwiślańskiej puszczy, polna droga ginie wśród piaszczystych wydm. Motor samochodu warczy głucho. Wóz „stęka“, trzeszczy, chybocze na zakrytych piachem kamieniach, zapada po osie w gruncie i mozolnie posuwa się naprzód.
Bezdroża wiodą w głąb Kampinoskiej Puszczy. Do największych spod warszawskich ośrodków leśnych prawie, że nie ma dostępu. Nieliczne wycieczki prowadzone przez przewodników PTK od wsi Kampinos wędrują pieszo wzdłuż linii granatowych znaków na drzewach, wytyczających najpiękniejszy wycieczkowy szlak. Ale to są — właśnie z przyczyn komunikacyjnych — zaledwie jakieś pierwociny turystyczne.
Samochód wydostał się wreszcie na twardszą drogę, śmignął w mroczną aleję ograniczoną rzędami liściastych drzew. Pożółkłe liście lśniły w jesiennym słońcu, jak złote blaszki. Rudawe plamy poszycia migotały po przez gęsto rosnące pnie brzóz, olch, klonów, grabów, modrzewi 1 dębów. Cóż za rozmaitość drzewostanu?
Raptem powidniało. Wóz zachybotał się i stanął na wielkiej polanie nad którą sterczał wysoki komin. „Państwowy tartak Zamczysko“ —, czerniał napis nad bramą drewniane go baraku. Skoczyłem na ziemię, na chrzęszczącą pokrywę spadłych liści. Gdzieś, spod pobliskiej sosenki, wyrwał się szarak. Zadudniły skoki, zatrzęsła się ściana zieleni i… tyleśmy go widzieli.
— Może to i dobrze, że tu trudno dojechać — odezwał się mój towarzysz. — Widziałem ja inne podwarszawskie lasy…
Zrozumiałem o co mu chodzi. Inne podwarszawskie lasy. Rachityczne drzewka. Zbite nogami poszycie, połamane krzewy, stosy śmieci i szkła, To prawda. Polska turystyka znajduje się jeszcze w powijakach. Polskie go turystę trzeba dopiero wychować. Nie wychowamy go zamykając mu przed nosem najpiękniejsze partie naszego krajobrazu. Jeśli będzie zwiedzał Puszczę Kampinoską zgodnie ze wskazaniami fachowego prze wodnika — na pewno jej nie zaśmieci, nie podpali i nie ogołoci z gałęzi rzadkich u nas modrzewi.
Ale sprawa dobrego dojazdu do wsi puszczy — to jeszcze inne zagadnienie. Zagadnienie gospodarcze, zdrowotne i kulturalne. Ten obszar — deskami zabity od świata —to skupisko największej biedoty. Ziemia tu licha, piaszczysta, nieurodzaj na. Skrawki pól giną w leśnych gąszczach lub — gorzej jeszcze — w ramionach piaszczystych wydm. Ostatni, wielki wylew Wisły zatopił olbrzymią połać tego cichego regionu. Wieś Górki spalona została przez Niemców i jeszcze się nie odbudowała. Ludzie mieszkają w ziemiankach, bieda aż piszczy. Istnieje projekt przeniesienia wszystkich wsi puszczańskich na inne, urodzajniejsze te reny. Wówczas opustoszałe piachy można by zalesić. Tak, za jednym za machem, zyskałaby i puszcza i ludzie. Ba, przenieść. To łatwo powiedzieć. Ale wykonać?
— Dlaczego się stąd nie przeniesiecie? zapytałem jednego z napotkanych „leśników“?
— Jak wróbel sobie uwije gniazdo pod strzecha stodoły, to już tam stale siedzi. Nie poleci pod inny dach — odpowiedział mi z prawdziwie chłopską filozofią.
A swoją drogą nie należy wyrzekać się przesiedleńczych projektów. Bo tak, jak jest dzisiaj—cierpią i ludzie i puszcza. Z czego to bowiem żyje ten małorolny chłop? Z paru wygonów piachu? Na pewno nie. Żyje z puszczy, Ale jak? Ano, wiadomo. Kłusownictwo kwitnie. Drzewa również od czasu do czasu „znikają“. Trudno się temu dziwić, Państwowy tartak w Zamczysku zatrudnia 80 robotników-chłopów. 80 rodzin jako — tako może się utrzymać, ale reszta?
Jest jeszcze jeden powód utrudniający przesiedlenie. Przywiązanie do krajobrazu. Ale przecież można te parę wsi umieścić w okolicach podobnego lasu, na lepszej ziemi- Perswazją wiele by tu dało się zrobić.
W tych mrokach Kampinoskiej Puszczy błyska coraz mocniejsze światło „miastowej“ (ale w tym dobrym znaczeniu) cywilizacji. Przed dwoma miesiącami zawitał do Zamczyska sanitarny samochód pełen skrzyń i niespotykanych w tych stronach urządzeń. Urządzenia wyładowano, zainstalowano w izbie jasnego domku dyrekcji tartaku. Odtąd dzień po dniu trwają wędrówki małych mieszkańców puszczy. Ze wsi Gorki śpieszą tu chłopcy i dziewczęta miejscowej szkoły. Przychodzą grupami pod opieką starszych kolegów na leczenie zębów. Cóż za cuda? Odkąd puszcza puszczą, odkąd szumią dęby na mogile powstańców z 1863 r. nikt jeszcze nie widział tu „pani doktór“ w białym fartuchu, nie siedział na „prawdziwym“ dentystycznym fotelu i nie krzyczał kiedy mu wierci w zębie lśniąca bor-maszynka. Wojewódzki Wydział Zdrowia nie zapomniał o Kampinosie ani. o Górkach ani o Zamczysku.
Jak pracuje tutaj „pani doktór“? Jak się czuje po dwu miesiącach pobytu na tym odludziu? Warto się jej o to zapytać. Żal mi wyjść z pachnącego wnętrza lasu, ale trzeba. Po drewnianych schodkach wchodzę na małą werandę. Łagodnie szumi modrzew, dzięcioł kuje rozgłośnie w przez wpół otwarte drzwi słyszę ludzkie głosy:
— Boli. cię teraz? A teraz?”
(W)
[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennika Polityczno-Gospodarczy. Numer 304 (1870). Warszawa, sobota 5 listopada 1949 roku.]
Lubisz to co robię? Będzie mi niezmiernie miło jeśli wypijemy razem kawę.