Jak to było z „Panną Piotrkowską”’ czyli narodziny łódzkiej Pietryny.
„To w ich pracowni – w tych dwu małych, ciasnych izdebkach łęczyckich – narodziła się kiedyś – łódzka Piotrkowska ulica !
Właściwie to pomysł z tą „panną Piotrkowską” wyszedł spod ołówka Leszczyńskiego! On to miał głowę bardziej romansową, skłonną do zadumy, więcej niż jego starszy kolega. W wolnych od pracy chwilach błądził po okolicy z kartonem papieru i szkicował postacie chłopskie. Interesowały go stroje ludowe, a już wesela wiejski, łęczyckie i łowickie, czy nawet bale proszone u drobnej szlachty podłęczyckiej urządzane, ciągnęły go niczym wilka do lasu. Na wieś wybierał się zawsze chętnie. Brunetem przystojnym był, niejedną też szablę w pojedynkach o niewiastę połamał, podobał się więc wielu krasnym pannom okolicznym.
Zwłaszcza jednej wpadł w oko … Była to córka miejscowego aptekarza, magistra Dudzicza. Długowłosa Dudziczanka, jak ją ogół nazywał. Gdzie tylko Leszczyński przyjechał na wieś na zabawę, wnet wymykała się za nim po kryjomu i bez wiedzy rodziców. Przebierała się za zwykłą wieśniaczkę, prządkę podłęczycką …. Choć w tym samym co ona domu mieszkał, zapracowany nie dostrzegał jej jednak wcale, a już nigdy by nie wpadł na to, że kocha go skrycie! W końcu, po tych częstych wojażach i „przypadkowych” spotkaniach po wioskach i izbach dworskich – musiał przecież zwrócić na nią uwagę, A o to jej tylko chodziło.
Zdarzył się to wówczas, kiedy akurat przyszło naszym geometrom przysiąść trochę fałdów i kilkanaście wieczorów i grubych świec woskowych nad planami łódzkimi poświęcić.
Inne plany do tej pory szły im łatwiej, tu nagłowili się obaj wielce. Nie bardzo im to wychodziło. Przerwali nawet na kilka dni pracę – dla nabrania oddechu – jak mawiał Leszczyński. Znów go pewnikiem ciągnęło rysować typy wiejskie na jakichś zapustach, gdzie były też i świetne nalewki. Tymczasem tu w Łęczycy znów wzywał obowiązek dla kraju i znów trzeba się było brać do planów …
Teraz na dodatek owa piękna prząśniczka, która zjawiała się zawsze tam gdzie i on, zwłaszcza na zabawach wiejskich, gdy siadywał pod oknem i rysował zapamiętale – zaczęła mu się objawiać także i we śnie … Pracował więc nad planami jak w malignie.
Wtedy to trzy kolejne noce owa córka aptekarza śniła mu się długo – kusiła go zalotnie, a gdy się zbliżał, stawała się obojętna i znikała. Urocza była, więcej niż słusznego wzrostu, z długimi ciemnymi warkoczami. W owych snach widział ją prawie jako nieziemską zjawę. Siedziała przy kołowrotku i przędła, przędła złote nici, które gdzieś stale, przez jakieś okno uciekały na wszystkie strony świata … ani jej, ani tych nici, pochwycić we śnie nie zdołał. W owych snach była tak zapracowana, że prawie wcale nie zwracała na niego uwagi. Czasem tylko rzucała wzrokiem w jego kierunku. Próby przemówienia do niej za pierwszym , drugim i trzecim razem, próby zdobycia jej, nie udawały się. Budził się z uczuciem tęsknoty i żalu. Sny te utkwiły mu mocno w pamięci. Po prostu prześladowały go. Nikt w całej Łęczycy, ani nawet słynny karczmarz Brzuchowski z pobliskich Krośniewic, nie potrafił mu wytłumaczyć znaczenia owych snów. Co prawda, zbytnio w sny nie wierzył, ale zawsze …. Jak na przykład wytłumaczyć możne sen, który się powtarza trzykrotnie ? …. Odurzyła go tak, że żadna praca mu nie szła.
Tak trwało przez kilka dni. Stale coś za nim chodziło, korciło, aż chwycił za ołówek o naszkicował na papierze jej postać! Rysunek owej zjawy sennej. Przyszła ulga, odetchnął. Postanowił wreszcie porównać swój rysunek z pannami, które go na jawie otaczały. Zrobił dokładniejszy rysunek – głowa, warkocze ciemne, długie, wysmukła kibić, ręce ruchliwe, nogi zgrabne, odpowiednie dla wysokiej niewiasty. Pokazał potem ów portret swemu starszemu koledze a także zamożnemu aptekarzowi łęczyckiemu. Tu czary prysły! Aptekarz łęczycki rozpoznał w rysunku młodego geometry – swoją córkę. Tam im się ten obrazek spodobał, że przez dalsze kilka dni patrzyli weń pełni podziwu jak urzeczeni. On zaś dopiero teraz spostrzegł, że podobieństwo owej sennej zjawy, nieznanej prządki, do córki aptekarza jest nader uderzające. Naturalnie skierował swe afekty we właściwą stronę – pod ten sam dach, pod którym mieszkał i pracował. Nie było to jednak na rękę bogatemu aptekarzowi. Niedługo trwało, a cichcem umieścił swą jedynaczkę w klasztorze w Piotrkowie. Wolał raczej zamknąć ją na stałe w pobielanym grobie, jak o klasztorach mawiano, niż mieć za zięcia geometrę bez majątku i nie po swojej myśli …. Odtąd też przyjaźń geometrów z aptekarzem skończyła się na zawsze.
Niezwykły urok portreciku panny był jednak tak wielki, że skusił geometrów, by utrwalić go w szkicowanym aktualnie planie nowej osady fabrycznej …. Taka więc ponieważ nie mieli dotąd obaj panowie geometrzy lepszego konceptu Nowej Łodzi, stały w uczuciach Leszczyński wyrysował plan miasta w oparciu o rysunek konturów postaci owej łęczyckiej piękności, którą od tej pory nazwali „panna Piotrkowską” … Stało się. Przymierzyli go potem do terenu – szkic jak ulał pasuje! Tu i ówdzie w szczegółach rozszerzyli, poprawili plan, a władze o śnie i amorach Leszczyńskiego nie uświadomione, nie podejrzewając poważnych geometrów o ukryte sentymenty – plan Nowej Łodzi zatwierdziły”.
*[Fragment legendy „Jak to było z „Panną Piotrkowską”’ czyli narodziny łódzkiej Pietryny.” pochodzi ze zbioru Zdzisława Konickiego „Dziwy nad Łódką czyli Nowy łódzki bajarz” ]