Słynny diabeł – pan Boruta.
„W ciemnym lochu łęczyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze smolnej, siedział na beczce jakiś wąsaty szlachcic i pił z beczki. Miał na sobie karmazynowy żupan, pas złotolity, na rzemyku szabla; czapka rogatywka z siwym barankiem nie przylegała mu należycie, jakby coś jej zawadzało; jakoż kiedy chciał się poskrobać po głowie, ujrzałeś przy ręku pięć ogromnych pazurów, a za uchyleniem czapki — małe czarne rogi. Był to sławny diabeł, pan Boruta, co pilnował skarbów zamkowych, pozostałych w ukryciu od udzielnych jeszcze książąt Mazowieckich, Twarz miał wielką, rumianą; wąs potężny, obwisły spadał mu wraz z brodą na piersi; wzrostu wielkiego, szeroki w plecach, oczu iskrzących. Zachmurzony siedział na próżnym antale po małmazji, ale kiedy miał się uśmiechnąć, wąsy podkręcał w górę i aż za duże uszy sterczące zakładał,
-Już dosyć wysiedziałem się w tym loszysku ciemnym i wilgotnym, nie ma co i pić dalej, ostatnią beczkę węgrzyna za chwilę dopiję” — tak mówił do siebie Boruta.
-Myślę, że nikt się teraz nie poważy zajrzeć do tych skarbów, a jakoś tu i tęschno i nudno. Sto lat tak siedzieć na jednym miejscu, i kamień mchem obrasta; zawsze ciemno, chłodno, ponuro; a tam na świecie słonko świeci ptaki i ludzie wesoło śpiewają, kapele brzmią, ucztują radzi, Trudno wytrzymać dłużej. Hulaj dusza bez kontusza. Zamknę loch i przejdę się po świecie; trzeba jeno ubioru co poprawić, aby dobrze przyjęto gościa.
U szlachcica Kaliny, o milę od zamku łęczyckiego, brzmi kapela, wydaje córkę najstarszą za mąż.
Ćma krewniaków napełniła całe domostwo; beczki z miodem, piwem i wódką stały w sieni, na ganku w izbach, bo pan Kalina, zamożny szlachcic, dziedzic całej półwioski. dobył woru z zapleśniałymi talarami, nie żałując wydatku na tak wielką dla siebie uroczystość. Już było po ślubie i po oczepinach, zaczęła kapela brzmieć chmielą, kiedy we drzwiach ukazał się nowy gość niespodziewany. Ubrany był w karmazynowy żupan, pas zlotolity, czapka na głowie rogatywka z siwym barankiem, na rzemyku szabla. rękawice czarne, buty z wywijaną cholewą i ogromnymi ostrogami. Jak stanął we drzwiach, całe zawalił; kiwnął głową, nie zdejmując czapki, i szedł dale] i na ławie usiadł.
Kapela grać przestała, pieśń chmielowa ochotnikom na ustach skonała, niewiasty przerażone tuliły się do kąta. Gospodarz ujrzał na wszystkich twarzach pomieszanie, zbliżył się do nieznajomego i rzekł;
– Panie bracie: zawsze możecie jeść chleb u mnie z solą, byle z dobrą wolą, ale na teraz nie prosiłem waszeci.. więc… proszę ! – I wskazał na drzwi.
Nieznajomy pokręcił głową na znak, że nie wyjdzie i wybąknął od niechcenia: -Pić.
Pan Kalina kazał podać gąsior z miodem i czarę, ale nieznajomy czarę rzucił na ziemię, przytknął gąsior i wypił do kropli. Szlachta łęczycka klaszcze z radości, wołając;
-To nasz brat, nasz brat !.
Nieznajomy uśmiechnął się wesoło, pokręcił wąsy w górę i aż za uszy założył, a beczkę miodu widząc, porwał, postawił ją na stole, czop wyrzucił, rozdziawił paszczę, łykając strumień napoju z szumem tryskający małym otworem.
Wszyscy z podziwieniem nieznajomego otoczyli wieńcem; niewiasty i panny postawały na stole i ławkach, patrząc na pijaka, Nieznajomy łykał, sapiąc tylko nosem; wkrótce uniósł beczkę, potem dobrze przechylił, aż w końcu nie ma miodu, wszystko wytrąbił gracko. Wtedy, połową wąsa otarłszy z piany usta i brodę, krzyknął; -Kapela, chmielą ! – i porwał za rękę pannę młodą.
Wrzasła przestraszona, a gdy ją ciągnie, nie zważając nieznajomy na jej przestrach, staje w obronie pan młody i wyzywa zuchwalca na szable.
Nieznajomy ociągał się powoli, ale gdy mu nowożeniec wyciął silny policzek, że zaledwie przytrzymał czapki na głowie, a od drugich poczuł na karku silne razy, zawołał; – Po jednemu, po jednemu, – I wyszedł na podwórze.
Zawyły psy, jakby wilka poczuły; szlachta wybiegła za nim, żeby nie uciekł; zapalono łuczywa, wyniesiono świece, i zajaśniał podwórzec jakby od słońca w południe.
Nieznajomy dobył szabli, spojrzał iskrzącym wzrokiem, gdy pan młody krzyż święty na ziemi swoim kordem znaczył. Aż się skry sypnęły za złożeniem szabli;, nieznajomy dobrze się bronił, ale pan młody zręczniej, widząc zaś, że mu nie podoła, przerzucił z prawej ręki kord w lewą, czym odurzony przeciwnik nie dostrzegł cięcia i oberwał potężnie po ręku. Obciął mu dwa palce, spadła czarna rękawica, nieznajomy wypuścił z zakrwawionej dłoni szablę, aż tu kur pieje. Stęknął ranny, podskoczył i znikł z koła otaczającej go szlachty, zostawiając na ziemi pas złotolity, rękawicę zbroczoną i szablę. Gdzie stał, zakipiało trochę smoły, a gryzący zapach siarki uderzył we wszystkich nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa rękawicę, trząsa; wypadają dwa wielkie pazury z kawałkiem palcy. Pan młody patrzy na szablę; to pogańska; nie masz na niej znaku krzyża świętego, tylko księżyc turecki. I wołają wszyscy:
-Boruta !, Boruta !.
W ciemnym lochu łęczyckiego zamku przy rozpalonej drzazdze smolnej siedzi wąsaty szlachcic w karmazynowym żupanie, bez pasa i szabli, czapka rogatywka, ale z pociętym suknem, siwy poszarpany baranek. Leżał na dwóch próżnych beczkach, lizał rękę okaleczoną z trzema potężnemi pazurami, bo dwóch brakło, i tak prawił do siebie:
-Nie wyjdę więcej na świat. Rano dobrze było, kiedym się wygrzał na słonku; ale wieczór cóż zyskałem z tą przeklętą szlachtą, co klaskała, jakem pił, a potem wyzywa na rękę? Myślałem, że im przecie podołam, aleć oni lepiej szablą robią jak sam diabeł, Zgubiłem pas i szablę, dwa pazury, pocięli mi czapkę, skaleczyli rękę, a co najgorsza, poznali, że Borutę obcięli.
I kręcił ze złości wąsy, darł brodę, a lizał rękę ranioną. Odtąd już więcej z lochu zamkowego nie wyszedł łęczycki diabeł”.
[*Źródło: Kazimierz Władysław Wójcicki „Boruta II” „Klechdy domowe. Podania i legendy polskie”]