Karty historii,  Puszcza Kampinoska

Wśród kampinoskiej nędzy. Przez bagna i piachy puszczańskie.

„Z ostatniej wyprawy do Kampinowszczyzny przywieźliśmy 11-letnią dziewczynkę, Wandzię K., bitą i maltretowaną przez „rodziców zastępczych“ Staraniem Redakcji dziecko zostało z miejsca umieszczone w Domu Dziecka Warszawskiego WKOS-u, Ale był to dopiero początek wielkiej akcji ratowania dzieci nieszczęśliwej Kampinowszczyzny.

Dziwny to kraj — jakieś Polesie podstołeczne. Bagna, lasy, odłogi, nędzne poletka na skalę poleską, piachy na skalę chyba afrykańską, Oczywiście wszystko w małej skali — tylko nędza w dużej.

W ogóle to tu nigdy nie było za dobrze. Jeszcze hodowla jako tako opłaca się Ale krowy za czasów okupacji wyniszczono niemal całkowicie. A ziemia nie jest w stanie nic dać poza trawą, zresztą nie najlepszą.

Były tu przed pierwszą wojną kompleksy leśne, w okresie miedzy wojennym — smutne resztki ich, dziś resztki resztek.

Był lud twardy, a ładny, o pociągłych twarzach, szczupłych rękach i nogach, orlich rysach. Dziś są tu niemal wyłącznie kobiety, no i dzieci, ale tylko w wieku od 5 lat wzwyż. Mniejszych mało. No bo skąd.

Granic Kampinowszczyzny. nie będę tu ustalał. Pozostawiam tę sprawę specjalistom od zagadnień regionalnych. Przebiegają zasadniczo tamtędy, gdzie ustaje przeraźliwa pustka i smętek wielkich, ogołoconych z lasu, a martwych pól, bajor i głębokiego na parę metrów piachu.

Niedola jednej gminy.

Tu będziemy pisali o Kampinowszczyźme w znacznie węższych granicach — jednej tylko gminy Kampinos pow. sochaczewskiego. Przez nią przebiegała granica „Nowej Rzeszy“ i ,,GG“ oraz karne ekspedycje niemieckiej żandarmerii .i SS-manów Ludność z tej j tamtej strony hitlerowskiej „granicy“ nie miała sobie nic wzajemnie do pozazdroszczenia. Zabijano tu z reguły każdego mężczyznę, który miał nieszczęście pokazać się na oczy żandarma, albo mieszkać na drodze jego marszu. Zabijano ze względów natury „wychowawczo – prewencyjnej“ z niemiecką dokładnością. Na przeszkodzie stawała jej tylko niedostępność kraju, przez który (przekonałem , się o tym na własnej skórze) podróż samochodem jest nie lada wyczynem.

Dziś stan rzeczy w gminie Kampinos wygląda mniej więcej tak: brak męskiej ręki do uprawy gruntu, a jeżeli w niektórej rodzinie ocalał nawet jakiś mężczyzna, to nie ma czym orać, bo na kilkadziesiąt, przebadanych przez mnie, rodzin (co prawda uboższych) jedna tylko miała konia. Wreszcie ziemia, jak przez Boga przeklęta, odkąd lasy wyniszczono, zamienia się w Saharę. Bydło dopiero „jest na dorobku“. Chałupy spalone dźwigają się z trudnością, bo o przydział drzewa bardzo trudno.

Puszcza Kampinoska.
Puszcza Kampinoska.

„Biją, gdzie popadnie“

Casus Wandzi Kurowskiej, o którym wspominam w niniejszym artykule, a szczegółowo opisałem w po przednim, jest dla terenu typowy.

Dużo jest tu katowanych dzieci. Mleczak Jan nie wie, ile ma lat. Na oko z dziesięć. Jest to rezolutny, bystry i ładny chłopczyk, uczący się w klasie 3-ej. Od lat przechodzi z rąk do rąk. Pochodzi z Poznania, potem mieszkał w Lesznie (chyba tym, koło Błonia), gdzie rodziców Niemcy zamordowali. Za brała go córka państwa Wilkońskich (obecnych opiekunów), ale i ją aresztowano. Potem wziął go jakiś obywatel Magiera, u którego pasał krowy i który go wygnał, gdy sezon pasania skończył się. Teraz jest u rodziców , pierwszej opiekunki.

„Czy cię biją?“ „Gdzie popadnie, proszę pana“ — odpowiada chłopczyna spuszczając oczy.

Ten też będzie uratowany. Wojewódzki Komitet Opieki Społecznej zawiadomił miejscowego opiekuna społecznego p. Mazura, że dziecko przyjmie do zakładu.

Jedziemy do Józefowa, wioski od Kampinosa niezbyt odległej. W „komandorce“ pojemnej jak dyliżans, siedzi z pół tuzina kobiet — zastępczych matek, które właśnie pobrały w szkole coś niecoś z bielizny, a niektóre i buciki dla dziecka. Teraz jadą pokazać nam swoich wychowanków.

Pięcioro w jednym łóżku.

P. Blachowa jest babką 11-letniej Romualdy i 12-letniego Tadzia Wojciechowskich. Mieszka z s:oslrą, córką, zięciem, dwojgiem ich dzieci (15 lat. i 9 miesięcy) Romcią i Tadziem. Chałupa — najwyżej 12 m. kw. Śpi z wnukami w jednym łóżku. Zięć pracuje jako drwal Mają jedną morgę piasku.

Dzieci jednak prosi nie zabierać.

Sama jakoś wychowa. One też czują się tu szczęśliwe. Jedzą ziemniaki i zacierki z wody: Innego życia nie wyobrażają sobie i nie pragną poznać.

Nasz przyjazd wywołuje oczywiście zbiegowisko. Zresztą nastrój jest bardzo życzliwy. Dopiero w dalszych, głuchych wioskach, całkowicie odciętych od świata, nasze zainteresowanie się losami dzieci budziło nieufność, a czasem nawet prawie wrogą postawę. Ale o tym napiszę osobno.

Sieroca dola.

Jakaś nie stara jeszcze niewiasta nieśmiało prosi o zabranie do zakładu pasierba, Lecha Wergina. Ma 14 lat, ale żadnej zapomogi nie o- trzymuje. Ojca zabił samochód w 1947 r. (nawet i tu zdarzają się takie wypadki). Matka zmarła podczas okupacji. Chłopak pasa krowy, otrzymując od sztuki ćwiartkę żyta na rok. „Bo sierotę to tylko każdy wyzyska. Aż płakałam nieraz, jak mu te poranione nogi myłam“. Chłopak, owszem, miły i rozgarnięty. Ukończył 3 klasy: Od czasu śmierci ojca, bezrolnego wyrobnika, nie chodzi do szkoły.

I w tym również wypadku WKOS wyraził gotowość wzięcia go do Domu Dziecka. Kwitując to, apelujemy do innych instytucyj opiekuńczych i charytatywnych, by pomogły w rozładowaniu nędzy kampinoskiej i chociaż w paru wypadkach wyręczyły WKOS, którego możliwości są naprawdę bardzo ograniczone”.

BOHDAN GĘBARSKI

[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 293 (1502). Warszawa, niedziela 24 października 1948 roku.]

Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 293 (1502).

Gehennaa.

„Brniemy już przez piaszczystą drogę kampinoską na zasłużony spoczynek, gdy przy kościele podbiega może 12-letnia dziewczynka i chwytając mnie za rękę, przywiera do niej buzią. „Proszę Pana, proszę pana, niech pan mnie weźmie do Domu Dziecka. My mieszkamy tu niedaleko. Niech pan przyjdzie… zobaczy!“

Towarzyszący nam nauczyciel robi ręką niecierpliwy gest i chce mi coś powiedzieć, ale dziecko biegnie obok i załamując ręce, prosi z jednostajną, żebraczą intonacją głosu.

„Niech pan mnie zabierze do Domu Dziecka. Niech pan do nas przyjdzie…“

— Dobrze, obiecuję, że przyjdę do ciebie dziś.

Już skręcamy do plebanii, gdzie umieszczono nas na nocleg. Dziewczynka pozostaje poza furtką, a kierownik szkoły wyjaśnia mi półgłosem:

— To córka miejscowej prostytutki. Oczywiście nieślubne dziecko. Właściwie to cała dynastia nieślubnych córek, bo jej matka też. Babka, chodzi na żebry, a matka puszcza się. Dziecko im przeszkadza, więc je wyganiają. Chciałem tylko panów uprzedzić, jak sprawy stoją.

Nocna wyprawa.

W jadalni księdza kanonika jest raczej zimno. Ale dobra kolacja rozmarzą. „Niech pan już dzisiaj nie chodzi. Jutro po drodze wpadniemy do nich“ radzi mi dyr. Michciński. Ale p. Mazur, opiekun społeczny i kierownik miejscowej szkoły, gotów jest ml służyć za przewodnika. A dziennikarz, jak lekarz, musi być gotów na wyjście o każdej porze. Więc idziemy.

Była to jedna z najbardziej emocjonujących wycieczek, jakie pamiętam. Chodziliśmy do północy. Przed każdą chałupą zapytywałem mego przewodnika: „A tu kto mieszka?“. I w. odpowiedzi słyszałem całą historię, jedną smutniejszą od drugiej. Potem pukaliśmy do okien. Odzywał się przestraszony głos: „Kto tam?“ i błyskała zapałka. Wchodziliśmy.

Opowiem jednak o tej wyprawie innym razem. Bo sam problem Krysi W. wystarczy na cały artykuł. I jeszcze na wiele dni starań, by dziecko uratować. Bo sprawa Krysi nie jest prosta.

Makabra.

Dobrnęliśmy wreszcie i do jej domu. Chałupina — szczyt nędzy, zresztą w połowie jedynie zajmowana przez matkę Krysi — na komornym. Ciemno. Pukamy do okna Nagłe poruszenie. Coś tam się prze wraca po ciemku. Tragiczny szept: „Schowaj go, schowaj!” Jeszcze chwila. Potem ktoś otwiera drzwi do sionki, zapalając zapałkę.

Wchodzimy do maleńkiej, bardzo brudnej izdebki. Jedno łóżko roz- mamłane, przed chwilą było widownią „uciech miłosnych“, na drugim mniejszym, pod kątem prostym do pierwszego stojącym, siedzi w koszulce Krysia. W oczach bezgraniczne przerażenie, ręce zło żonę jak do modlitwy. Szepce w kółko: „Niech pan mnie stąd zabierze!“

Matka również w koszuli stanęła tak, żeby zasłonić sobą drzwi do komórki i patrzy na mnie oczyma bitego psa. Wiem, że za tym przepierzeniem schował się „klient“. Patrzę na małą i myślę z przerażeniem, że nie wolno mi jej wziąć do Domu Dziecka. Na drżącej bród ce widzę jakieś – paskudne wrzody

— mokre od łez. Może to syfilis? Trzeba ją najpierw poddać szczegółowym oględzinom lekarskim 1 badaniu krwi. Ta(k czy inaczej do normalnego Domu Dziecka skierować jej nie sposób.

Nazajutrz odjeżdżamy samochodem, zabierając jedną dziewczynkę

— Wandzię K., (o której pisaliśmy już). Za samochodem biegnie Krysia. Składa ręce i nużącym głosem żebraczki prosi: „Niech mnie pan weźmie do Domu Dziecka! Niech pan mnie zabierze od mamy!“

Przewraca się na jakimś wyboju i znowu biegnie i płacze. Za chwilę zniknie za zakrętem drogi.

Puszcza Kampinoska.
Puszcza Kampinoska.

Co z nią poczną ?

Dyrektorzy WKOS-u, gdy mówię im o Krysi, bezradnie rozkładają ręce, mimo, że instytucja .ta nigdy z reguły nie uchyla się od niesienia pomocy dzieciom.

— My specjalnych zakładów nie mamy. Nawet jeżeli okaże się, że dziecko jest zdrowe, to nie będziemy mogli umieścić jej z resztą naszych dziewcząt. Przecie to zupełne dzieci, które staramy się wychowywać, jak w normalnej rodzinie. A ta dziewczynka przeszła przez takie piekło. Całe jej dotychczasowe życie jest tym jednym motywem przesiąknięte. I choćby nie chciała — musi o tym mówić. W rezultacie dla jednego dziecka zdeprawujemy czterdzieści.

— Więc co począć?

— Niech nam Zarząd Miasta da jakie zdrowe moralnie dziecko na wymianę, a Krysię weźmie do swe go zakładu specjalnego na Grochowskiej. To chyba jedyne wyjście — mówi dyr. Michciński. I niewątpliwie ma rację.

Trzeba więc będzie rozpocząć a- tak na Ministerstwo Zdrowia, by poleciło szpitalowi w Sochaczewie przyjęcie Krysi W. na obserwację, celem ustalenia, czy nie jest zarażona chorobą weneryczną (wzgl. inną zakaźną) oraz czy na dziecku nie był dokonany gwałt, co byłoby nie obojętne dla prokuratora.

Jednocześnie apelujemy do Wydziału Opieki Społecznej Zarządu m. st. Warszawy, by w drodze wymiany z WKOS-em lub na własny rachunek przyjął Krysię do „Domu Dziewcząt“ przy ul. Grochowskiej. Gdyby było to niemożliwe, należałoby dziecko ewent. odpłatnie umieścić u jakiej uczciwej kobiety, która by była dla niej matka. Fundusze na utrzymanie takiej dziewczynki muszą się znaleźć”.

BOHDAN GĘBARSKI

[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 294 (1503). Warszawa, poniedziałek 25 października 1948 roku.]

Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 294 (1503).

Wśród kampinoskiej nędzy.

„Księżyc świeci, a na dworze jest cieplej niż , w pokojach plebanii, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. Nocna wycieczka, na którą wybrałem się razem z miejscowym nauczycielem i opiekunem społecznym, p. Mazurem, miała trwać najdłużej pół godziny i ograniczyć się do odwiedzenia jednej rodziny. Wycieczka trwała zamiast tego przez dobre pół nocy. Bo- każda napotkana chałupa kryła w-sobie , moc nowych dla mnie, a czasem tragicznych problemów. Więc pukało się do okna, siejąc popłoch wśród śpiących ludzi, tym bardziej, że, jak się później dowiedziałem, mieli oni powód do zamykania się o zmroku. Bowiem cała ta część wioski (t zw. Kampinos A) od szeregu miesięcy terroryzowana jest przez furiata.

Amok.

Chałupa, skąd robi wypady do wioski, lub rozpoczyna swą samotną a niebezpieczną dla osób napotkanych biegnie po lesie, przed stawia szczyt zniszczenia. Kiedyś była domem zamożnego gospodarza — dziś makabryczną jaskinią wariatów.. Strzeże domu przed ostateczną ruiną siwy starzec z olbrzymią, od lat nieogoloną brodą. Istny mieszkaniec puszczy. To Jan Żukowski, jedyny, tu jeszcze człowiek przytomny i zarazem bezsilny opiekun obłąkanych: żony i córki oraz syna Feliksa-furiata. W izbie przeraźliwa pustka: ani łóżek, a-ni stołu, ani ław. Tylko pieniek pośrodku przegniłej podłogi i wbita w niego siekiera. A w kącie kupa szmat, imitująca pościel.

Matka — mimowolne źródło nie szczęścia całej rodziny — ma cichy obłęd, córka, przyjaciółka małych, a pośmiewisko starszych dzieci, dorosła już panna, z kolorowymi papierkami w warkoczach, najchętniej bawi się z malcami ,w piasku. Jest łagodna i nieszkodliwa. Przez dłuższy czas (podobnie jak i brat) nie zdradzała objawów obłąkania. Przeklęte dziedzictwo jednak we właściwym czasie przyszło.

Gmina, po długich, staraniach, u- mieściła Feliksa w Tworkach. Wy ciągnął go stamtąd, oczywiście, litościwy ojciec. Dziś starzec jest terroryzowany przez chorego (trzydziestoparoletniego mężczyznę), który potrafi całymi godzinami pędzać ojca wkoło owego nieszczęsne go pieńka, skrupiając w ten sposób na staruszku swój zły (czy może właśnie dobry) humor. A znudziwszy się tą zabawą, idzie wybijać okna sąsiadom lub ganiać dzieci, powracające ze szkoły. Czy obecny wójt zamierza ten stan rzeczy tolerować a la longue — tego niestety nie wiem.

Za jedyne tylko trzy miesiące.

Pani Nowicka Aleksandra wyszła za mąż na trzy miesiące .przed Powstaniem Warszawskim za ligowca z trzema synami. Męża i najstarszego pasierba uprowadzili i prawdopodobnie zabili Niemcy. Dwóch młodszych zabrała macocha do swej matki w Kampinosie. I chowa ich, jak swoje własne dzie ci. Za trzy miesiące życia z mężem zapłaciła mu poświęceniem całego swego życia dla jego synów. Starszy, Zdzisław ma trzynaście lat i chodzi do VI klasy, młodszy Wiesław — 9 lat, chodzi do klasy III-ej. Skarży się na ból w uchu (warto by tę rzecz zbadać), co mu zresztą nie przeszkadza w fikaniu kozłów po łóżku.

— Czy chcecie do Domu Dziecka — pytam.

— A bo nam tir źle? — mówi starszy, tuląc się do macochy. — My od mamy nigdzie nie pójdziemy.

Są bowiem i takie macochy.

Puszcza Kampinoska.
Puszcza Kampinoska.

„Nierobotna“.

16-letnia Jadzia 13-letnia Danusia i 8-mio letnia Halinka M. mają oboje rodziców. Matka co prawda wcale już prawie nie wstaje z łóżka. Prawdopodobnie gruźlica kości. Objawy podobne zdradza i mała Halinka. Poleciłem dziecko prze badać, by, w razie ujawnienia choroby, nie zwlekając zabrać ją do sanatorium. Dwie starsze dziewczynki są zdrowe. Danusia chodzi już do klasy VI-ej. A właściwie chodzi i nie chodzi, bo jest „robotna“ i ojciec jej nie puszcza, „bo ktoś przecie musi zająć się domem i krowę obrządzić; a żona, sam pan widzi, tera do niczego“.

Najstarsza Jadzia ma ukończone osiem klas i W Kampinosie nie ma już możności dalszego kształcenia się.

— Dlaczego ona nie zajmie się gospodarstwem?

— A bo to umie? Ona by się ino cięgiem uczyła. A na dom to nierobotna jest. Wszystko jej z rąk le ci. Tak bym ją w ten kark nieraz zdzielił. Ale się człowiek czasem pohamuje. Zawszeć to moje dziecko. Ino wyręk to z niej żadnej. Niech tam wielmożny pan ją najlepiej do tego swego Domu Dziecka zabierze.

— Czy poszłabyś Jadziu do zakładu?

Jadzia jest chorobliwie nieśmiała Nie śmie podnieść głowy, ale szepce, że „jak by tatuś pozwolili,, to ja bym bardzo chciała“.

— A trzeba panu wiedzieć — wtrąca kierownik szkoły — że była to, przynajmniej z przedmiotów humanistycznych, moja najlepsza uczennica Szkoda dziecka.

Że szkoda, to ja i sam wiem. Ale widziałem już tu w Kampinosie tyle wypadków wstrząsającej nędzy dziecięcej —- wymagającej natychmiastowej i zdecydowanej interwencji, że wobec nich musi ha plan drugi zejść sprawa tego zdolnego i spragnionego wiedzy dziecka, choć niewątpliwie marnuje się w środowisku, dla którego jest bez użytecznym ciężarem.

Nie należy przecie rezygnować z przyjścia z pomocą tej małej Nawoyce. Na „właściwym terminarzu“ Woj. Kom. Opieki Społecznej sprawa dalszego kształcenia „wybitnej humanistki“ została zapijana i w ciągu najbliższych netu miesięcy będzie, zdaje się, aktualna”.

BOHDAN GĘBARSKI

[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 297 (1506). Warszawa, czwartek 28 października 1948 roku.]

Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 297 (1506).

Analfabeci i nędzarze.

„Piłowato Wanda ma 14 lat i ukończyła — za niemieckich czasów 3 klasy. Dziwnym grymasem losu przestała chodzić do szkoły właśnie od chwili wypędzenia Niemców. Po prostu jakąś tam szkółkę tajną z -czasów okupacji uznano po wyzwoleniu za zbędną. Nie układała się widocznie w sieci szkół zaplanowanych dla terenów gminy Kampinos. Chyba jednak źle zaplanowanych, bo w rezultacie dzieci zostało poza burtą. Latanie do szkoły przez leśne bezdroża po 7 km. w jedną stronę, czasem. nieomal na bosaka, sprzykrzy się i dziecku i rodzicom. A Wandzia nawet rodziców nie ma. Przygarnął ją stryj. Piotrowski Czesław, mieszkający w Zamościu (kampinoskim), a 13-letnią siostrę jej dziadek — Zwierzchowski Władysław z Górek.

“Bibułka najczyściejsza”.

Rezultat: wtórny analfabetyzm. Pokazuje jak napis na szafce w pokoju kierownika szkoły: „Biblioteka nauczycielska“. Sylabizowała długo. Wreszcie powiada: „Bibułka  najczyściejsza“. Słowem 3 klasy zrobione z narażeniem życia, „przeminęły z wiatrem“.

– Wstrzymać  jej zaopatrzenie sierockie albo niech ją posyłają do szkoły — oświadcza inspektor.

Formalnie rzecz biorąc ma rację. Wandzia więc butów nie dostała i widzieliśmy potem jak biegła na bosaka swoje paręnaście kilometrów do domu. Nawet podwieźliśmy ją kawałek co posłużyło nam zresztą za pretekst do ponownego wstawienia się za nią. Inspektor — nie kamień, dał się ubłagać „Zgłoś się jutro po buty, to dostaniesz. Ale -to już ostatni raz. Chyba, że będziesz chodziła do szkoły“. „Będę, będę, proszę pana“ — mówi pośpiesznie, ale oczywiście kłamie Nie®\ ma zresztą na to rady. Do Domu dziecka jest przy swoim ubóstwie umysłowym za duża.

Jej siostra, Leokadia, też nie chodzi do szkoły, Ale to już wina jej dziadka — opiekuna, z tych, co to rozumują według szablonu: „Mój ojciec nie umiał czytać, ja nie umiem t i dziewczynie to niepotrzebne“. Zresztą Lodzią, którą również odnalazłem robi wrażenie dziecka niezdolnego, w porównaniu ze starszą siostrą znacznie cofniętego w rozwoju.

Halina i Irena.

Sprawa sióstr Piotrowskich przy pominą mi mną rodzinę, tego samego nazwiska, mieszkającą w Józefowie pod Kampinosem. Najstarsza Halina ma 18 lat i utrzymuje troje młodszego rodzeństwa: 15-łet nią Wandę, 13-letnią Barbarę i 12- letniego Ryszarda. Wszyscy’ czworo, mimo fantastycznej wprost biedy, wyglądają dobrze. Taka już widocznie kondycja. Stan posiadania: 1/4 chałupy na czworo oraz 2 morgi gruntu. Inwentarza nie ma. Dwie najstarsze dziewczynki wynajmują się do wiązania snopów i kopania kartofli, zarabiając, oczywiście tylko w sezonie, po 400 zł. dziennie. Młodsze uczą się, dorabiając zbieraniem grzybów i jagód.

— Czy wam kto pomaga? pytam.

— Gdzie tam, proszę pana! Jeszcze zazdroszczą, że dostaję na dwoje najmłodszych po 600 zł. miesięcznie i od czasu do czasu coś ze szmatek. Najgorzej, że butów nie dają. Ryśkowi to już, niech pan spojrzy, „tyłki“ poodpadały, a dziewczęta zupełnie nie mają w czym chodzić. Irka bogatsza, a buty dostała

„Irka“ to sąsiadka, p. Bogdanowicz, młodziutka mężatka. Ta też ma troje rodzeństwa na utrzymaniu: _ 12-letniego Wojciecha, 9-letnią Stasię i niedorozwiniętą umysłowo (trzeci rok w pierwszej klasie) 10- letnią Halinkę. Poza tym własnych dwoje dzieci. Więc „bogactwo“ jej też jest .mocno problematyczne. Ty le, że ma męża „robotnego“ 1 kilka mórg piachu.

Obie przyjaciółki złożyły już dość dawno podanie do Kuratorium o za branie im do zakładu przynajmniej po jednym dziecku. Na razie nie ma żadnej odpowiedzi.

Puszcza Kampinoska.
Puszcza Kampinoska.

O własny kąt.

Przed wyruszeniem w dalszy teren, ku tonącej w lasach j piachach Sowiej Woli, przerzucam no tatki, jakie porobiłem przed wyjazdem z Sochaczewa. Według nich sierot, umieszczonych w rodzinach zastępczych, jest na terenie powiatu — 273 Doświadczenie kampinoskie przekonuje mnie jednak, że jest ich więcej. Szczególnie sierot w wieku 14—16 lat, nie ujmowanych często żadną statystyką i nie pobierających zasiłku (jak z moich nowych znajomych — Lech Wergin, czy Wanda Piotrowska). W sumie z zarejestrowanymi zbierze się tego może nawet ze 400. Jeżeli dodamy najuboższe półsieroty, które trzeba stanowczo wyrwać z obecne go środowiska — nabierze się do tysiąca.

Natomiast stan liczbowy Domów Dziecka na terenie powiatu wynosi… jeden dom, prowadzony przez zakonnice (a należący prawdopodobnie do Caritasu) oraz niewielki dom dla sierot po milicjantach. I to wszystko.

W Kuratorium mówiono mi. że umiejscowienie Domów Dziecka w tym czy innym powiecie nie odgrywa tu żadnej roli Nędza kampinoska czy sochaczewska może być rów nie dobrze rozładowana przez któryś z domów, znajdujących się, po wiedzmy, w grójeckim Cóż, kiedy w praktyce tego nie widać.

A równocześnie WKOS posiada pod samym Sochaczewem (w Kątach) idealne pomieszczenie na nie wielki Dom. Powiedzmy na 30 dzieci. To oczywiście nie dużo, ale pozwoliłoby na zaspokojenie najbardziej palących potrzeb. Bo dorywcze „porywanie” dzieci do istniejących gdzie indziej (a już przepełnionych) domów WKOS-u czy innej instytucji w szerszej ska li nie może być brane pod uwagę.

To też byłoby bardzo dobrze, gdy by dzieci Sochaczewa i Kampinosa zdobyły wreszcie własny kąt we własnych Kątach. Tym bardziej, że jak informują nas w WKOS-ie, jest to rzecz całkiem wykonalna, a realizację jej hamuje jedynie notoryczny w tej instytucji brak gotówki. I chodzi tu o całkiem niewielką sumę —- jakieś pół miliona”.

BOHDAN GĘBARSKI

[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 299 (1508). Warszawa, sobota 30 października 1948 roku.]

Rzeczpospolita i Dziennika Gospodarczy. Numer 299 (1508).

Lubisz to co robię?  Będzie mi niezmiernie miło jeśli wypijemy razem kawę.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Treść chroniona