SOS kampinoskiej nędzy. Z darami szwajcarskimi wśród powodzian.
„Brukowana „kocimi łbami“ droga prowadzi do gminy Kampinos. Na tę drogę skręcamy z szosy sochaczewskiej w Szymanowie i od razu zaczyna się inny świat. Dojrzewające żyto jest coraz lichsze, coraz rzadsze, jak włosy na głowie łysiejącego człowieka. Łysina — to słowo, które najlepiej pod każdym względem określa życie kilkunastu wsi zgrupowanych dokoła Kampinosu.
Wieś o dwóch budynkach.
Pierwsze cięgi dostała ta ziemia w r. 1944, gdy podczas powstania Niemcy z wściekłością przetrząsali kampinoskie lasy, chcąc z nich wyłowić oddziały partyzantów. Spłonęło wtedy doszczętnie kilka wsi, wyginęły setki ludzi, których rozstrzeliwano masowo na drogach i w wiejskich chałupach. Druga klęska spadła na tą ziemię w marcu bieżącego roku: powódź zatopiła cały dobytek nagromadzony w domach przez dwa i pół roku powojennego biedowania. Woda zabrała pierzyny, łachy, kołyski pozbierane z trudem przez zapobiegliwe kobiety, gdy nadludzkim wysiłkiem chciały przyodziać swoje dzieci.
W Sowiej Woli ocalały tylko dwa budynki. W jednym z nich mieści się kątem u gospodarza szkoła, w której uczy się 155 bladych rachitycznych i ciągle głodnych dzieci. Jedna nauczycielka uczy tą gromadę w jednej izbie o ażurowych ścianach. Po wyjściu ze szkoły dzieci wracają do swoich piwnic i lepianek. Dookoła sterczą tylko popalone kominy i resztki płotów.
Malaria i żmije.
Dorośli i dzieci chorują epidemicznie na malarię. Wprawdzie fale powodziowe już dawno ustąpiły lecz pozostało jeszcze w dołkach dużo wody cuchnącej i gnijącej. Tam rodzą się roje komarów, rodzi się malaria.
W Sowiej Woli i innych wsiach kampinoskich epidemia malarii trwa. Nie ma pomocy lekarskiej i nie ma lekarstw. Ludzie chorują przeciętnie po dwa miesiące, a potem są wycieńczeni i straszliwie osłabieni. Nauczycielka miała trochę aspiryny która została już zjedzona, a o chininie – „trudno marzyć”. Najbliższy lekarz był do niedawna w Palmirach odległych o 9 km ale teraz już go tam nie ma.
W kampinoskich lasach pojawiły się w tym roku po powodzi niespotykane dawniej w takiej ilości żmije. Niedawno zmarło dziecko ukąszone przez żmiję. Nie uratowano dziecka bo nie było w pobliżu lekarza, ani środków lekarskich. Ukąszenia przez żmiję zdarzają się często nie tylko w Sowiej Woli ale i w Górkach, Wierszach, Brzozówce, Truskawce.
Pomoc.
Na teren gminy kampinoskiej przyjeżdżają raz po raz przedstawiciele zagranicznych organizacji charytatywnych przywożąc odzież i żywność dla powodzian. Była niedawno misja duńska, a przed dwoma tygodniami – p. Alfred Haesler, generalny sekretarz organizacji szwajcarskiej pomocy powojennej dla Polski. Obejrzał ludzi – widma żyjących w nędzy, a skutkiem jego wizyty była przesyłka ponad tysiąca kilogramów darów, którą przekazał dla tej gminy za pośrednictwem Społeczno-Obywatelskiej Ligii Kobiet.
Szwajcarska organizacja zajmuje się zbieraniem żywności i odzieży dla najbiedniejszych Polaków. Przedstawicielką tej organizacji w Polsce jest p. Margarita Grabik. Szwajcarka, która po wyjściu za mąż za Polaka mieszka od maja 1946 roku w Warszawie. Pani Grabik osobiście zajęła się obdzielaniem gminy kampinoskiej.
99 wdów.
Z najdalszych krańców gminy zbiegły się kobiety, gdy im powiedziano, że mają przyjechać dary. Przed budynkiem szkoły w Kampinosie stanęło kilkaset kobiet w białych, czarnych i kolorowych chustkach na głowach. Wiele z nich z małymi dziećmi na ręku. Młode wdowy, albo zgrzybiałe staruszki. Jednym Niemcy zamordowali mężów i ojców innym zamordowali synów – żywicieli. We wsi Zamość żyje 99 wdów, których mężowie zginęli w 44 roku podczas masakry powstaniowej. Z czego żyją ? Jak Bóg da! Teraz w lecie lżej bo chodzą do lasu na jagody. Jagodami tłumi się głód w swoim żołądku i w żołądkach dzieci. Gdy która ma trochę starsze dzieci, łatwiej sobie radzi. Najtrudniej z drobiazgiem potrzebującym jeszcze dużo mleka. W jednohektarowej wdowiej biedzie można myśleć o kartoflach i szczypcie soli, ale nie o krowie i mleku. Dlaczego nie wyjeżdżają na zachód? Po prostu boją się wyruszyć w nieznane bez pomocy męskiej ręki.
Obok stoją kobiety, które wyglądają, jak zgrzybiałe staruszki. Pytam o ich wiek – mają po pięćdziesiąt, pięćdziesiąt parę lat, Żółte twarze i wyżarte szkorbutem zęby. Blade wypłakane oczy wlepiają w nas, dopytując się, czy dostaną coś z zawartości tych ciężkich skrzyń, które właśnie kilku silnych ludzi przenosi z ciężarówki do wnętrza szkoły. Widząc ołówek i notatnik myślą, że zapisują je na jakąś listę uprawniającą do otrzymania zapomogi. Rzucają na wszelki wypadek swoje imiona i nazwiska. Czy są na liście sporządzonej przez sołtysa? Czy nie stanie im się krzywda przy rozdziale, który nie może uwzględnić wszystkich?
I co dalej ?
Szwajcarka rozumiejąca już dobrze po polsku jest zakłopotana. Chciałaby dać wszystkim jak najwięcej.
Oślepła staruszka Marta Zwierzchowska ze Starej Dąbrowy, wsparta na białym kiju, z wytężeniem nasłuchuje czy nauczyciel wymieni jej nazwisko. Inna staruszka z zapuchniętymi od głodu oczami chwyta mnie kurczowo kościstą ręką – w nadziei pomocy.
Powoli odpływa fala obdarowanych. Niosąc w rękach po kilka po kilka kawałków bielizny, ubrania, puszki z mlekiem skondensowanym, torebki kakao, mydło i proszek do prania, wracają piaszczystymi drogami do swojego życia wyłysiałego z radości i dostatku. Drepczą obok nich wychudłe dzieci, zaglądając z zaciekawieniem do matczynych węzełków, gdzie pstrzą się kolorowe, szwajcarskie szmatki. Osierocone poorane zmarszczkami babinki idą z tyłu podpierając swoją starość sękatym kijem”.
Z. KARCZEWSKA .MARKIEWICZ
[Źródło: Rzeczpospolita i Dziennik Gospodarczy Rok IV numer 176 Poniedziałek 30 czerwca 1947].
Lubisz to co robię? Będzie mi niezmiernie miło jeśli wypijemy razem kawę.