Osada Wierszalin – niedoszła stolica świata.
O Eliaszu Klimowiczu czytałam sporo, oglądałam filmy, ale najbardziej lubię jak o Ilji opowiada „Moja Cela”. Cela prowadzi fantastyczną stronę: Krynki – historia, miejsca, ludzie. Uwielbiam słuchać jej opowieści, Cela, jest dociekliwa, nie napisze nic czego wcześniej dokładnie nie sprawdziła – prawdziwa skarbnica wiedzy, wiedzy i pasji. Czy Eliasz Klimowicz naprawdę był prorokiem? Tego nie wiem, wiem, że takie historie, z odrobiną magii łatwiej się sprzedają. Ludzie lubią czytać teksty o niesamowitych miejscach, o duchach, czarach i magii. Ja jestem osobą, która wszystko analizuje i sprawdza. Swoje poszukiwania rozpoczęłam w maleńkiej wiosce, ukrytej pośród wysokich drzew, prawie na „końcu świata, w wiosce, która dzięki Eliaszowi Klimowiczowi ma swoją historię i to dość ciekawą.
Stara Grzybowszczyzna – tropem proroka Ilji.
We wschodniej Białostocczyźnie we wsiach prawosławnych, proces upadku tradycyjnej kultury ludowej na początku XX stulecia miał szczególnie dramatyczny przebieg. Zachowana tu przez wieku w nienaruszonym prawie stanie kultura – poddana została nagłej, drastycznej próbie. Stało się to wówczas, gdy w 1915 roku prawie wszyscy mieszkańcy wiosek i osad zgubionych w lasach, zostali deportowani przez ustępujące wojska carskie w głąb Rosji.
Zetknęli się tam z innymi zwyczajami, z ludźmi o odmiennej kulturze. Byli obserwatorami, a często także aktywnymi uczestnikami rewolucji, burzącej od podstaw mistyczną chłopską świadomość i tradycyjny kształt wiejskiego życia. Okazało się przy tym niemożliwe, a w każdym razie bardzo utrudnione, przejście od świadomości etnicznej do świadomości narodowej, która mogłaby nadać zmienności sankcje i usprawiedliwienie.
Byty to bowiem wsie prawosławne, dla których w tym czasie, w warunkach nierzadkiej dyskryminacji wyznaniowej i narodowościowej, przekroczenie progu polskości było niezwykle trudne. Jednocześnie ich peryferyjność uniemożliwia skuteczne oddziaływanie idei narodu białoruskiego.
Ni stąd, ni zowąd w latach 20 i 30-tych dwudziestego wieku pojawiło się na tych terenach „stado” cudotwórców i uzdrowicieli samozwańczych Mesjaszy i fałszywych carów Mikołajów, którzy rzekomo cudem wymknęli się bolszewikom. Wpisywali się oni w lukę, jaka wytworzyła się z powodu braku duchownych w Kościele prawosławnym. Jedną z takich osób był właśnie Eliasz Klimowicz. Ten prosty niepiśmienny chłop ze wsi Grzybowszczyzna w latach 30-tych XX wieku zaczął wznosić wraz ze swymi wyznawcami Nowe Jeruzalem, czyli osadę Wierszalin.
Setkami ściągali do niego mieszkańcy Ziemi Bielskiej, Nowogródczyzny i Wołynia. Przyjeżdżali też ci, co wierzyli w uzdrawiającą moc Eliasza.
„Zaczęło się jeszcze przed pierwszą wojną światową. Mieszkał tu w kolonii w lesie Eliasz Klimowicz, stary nieuczony chłop. Kobyłę ma starą, wóz na drewnianych osiach. Wszyscy mieli tu wozy na żelaznych osiach, a on – na drewnianych. Zapóźniony był. Umiał trochę czytać, ale pisać to prawie nic.
I był wtedy we wsi taki jeden bandzior, nazywał się Półtorak. Rabował ludzi, groził zabójstwami, żądał wysokich okupów. Nawet carscy żandarmi nie dawali mu rady. Dokuczał on i staremu Eliaszowi, bo to las, kolonia- łatwo takiego było straszyć, prześladować. W tym czasie gdzieś tam w Kronsztadzie mieszkał taki pop – cudotwórca, Joan Kronsztadzki. Do tego Joana poszedł Eliasz prosić, żeby ratował ludzi przed Półtorakiem. I jakoś tak wyszło, w tym akurat czasie jeden chłop, którego dom Półtorak rabował, podczas rabunku – zabił bandytę. Ale ludzie zamiast dziękować temu, dziękowali Eliaszowi: że niby to Joana pomoc, że Półtorak zginał.
No i zaczął Eliasz budować tutaj cerkiew. Ale przyszła wojna, co zbudował – zburzono, a ludzi wywieziono do Rosji. Po powrocie nie mieli pieniędzy na cerkiew – ludziom brakło chleba, u Eliasza też się nie przelewało. A do tego na wznowienie budowy polskie władze nie dawały zezwolenia, budowano tu wtedy kościoły, nie cerkwie. Eliasz jeździł gdzieś, pisał podania, dochodził praw. Zaczął sprzedawać pole, żeby koszty opłacić. I widzi pan: dopiął swego! Zezwolili mu nie tylko dalej budować, ale i organizować kwesty w prawosławnych parafiach. Kobiety z Grzybowszczyzny i innych wiosek chodziły od parafii do parafii, zbierały pieniądze na wykończenie cerkwi. Opowiadały przy tym niestworzone rzeczy o Ilji i Grzybowszczyźnie. I ciemni ludzie zaczęli wierzyć, że niby na Grzybowszczyźnie biblijny prorok Ilja zmartwychwstał czy zszedł z nieba, że cerkiew cudem z ziemi wyrosła i wiele innych takich bajek. Wierzyli i szli tłumami. Oj panie co tu się działo …. Apostołów różnych ile się znalazło: apostoł Bielski, apostoł Kobryński, Jan Bogosłow … Czort ich wszystkich spamięta”.
Cerkiew Narodzenia św. Jana Chrzciciela wybudowaną w 1930 roku przez Eliasza Klimowicza znajdziemy w lesie na pagórku na północ od wsi. Dziś jest świątynią filialną parafii prawosławnej w Ostrowie Północnym.
Nie podobało się władzom cerkwi prawosławnej, że ojciec Ilia otacza głęboką czcią obraz Matki Boskiej Częstochowskiej (z pochodzenia był przecież Unitą), obawiając się powstania nowej sekty, zapragnęły usunąć ojca z Grzybowszczyzny. Ojciec Ilja oddał im cerkiew i swój majątek, w zamian miał do śmierci czynić w cerkwi posługę. Pomimo umowy notarialnej, władze cerkwi nie dotrzymały słowa i zamknęły Klimowicza w dalekim klasztorze. Dzięki adwokatowi wygrał Eliasz sprawę w Sądzie Okręgowym i Apelacyjnym, majątek i cerkiewka do niego wróciły. Darował Ilja cerkiew Kościołowi katolickiemu .
Kolonia Leszczany (Wierszalin) – niedoszła stolica świata.
Po konflikcie z Kościołem prawosławnym Klimowicz przeniósł się na Kolonię Leszczany (Wierszalin) mawiano, że miał tam zbudować nową stolice świata, „Nowe Jeruzalem”.
„Tłumy, panie. Tysiące narodu! (…) Wszyscy cisną do Ilji, żeby pobłogosławił, rozgrzeszył. A jakże, rozgrzesza, błogosławi. I raptem, panie nieruchomieje, wpatruje się w kogoś surowo i proroczym głosem ogłasza: „Ciebie nie pobłogosławię, ty niedawno zgrzeszyłaś ciężko zgrzeszyłaś!” I co? Ludzie odsuwają się od takiej, odstępują, a ona Ilja ręką i wzrokiem gromi jak Pan Bóg, gdy Adama z raju wypędzał! I kobieta pada na ziemię, jęczy, wije się! A wśród ludzi przerażenie i uwielbienie. Prorok! Jasnowidz! Święty! (…)
Później doszło do całkowitego obłędu: przejdzie Ilja ulicą – ludzie rzucają się tam, gdzie stanęły jego stopy, drą garściami ziemię, bo święta, bo prorok stanął na niej. Tłumy czekały pod jego oknami i progiem. Umyje się Ilja, chluśnie na dwór wodę – rzucają się i piją tę wodę z mydlinami, błoto zlizują bo święte. Ot, panie, do czego doszło ….
– A sam Ilja nie odprawiał nabożeństw?
– O właśnie! Chciał dostać na to zezwolenie. Zgodził się nawet wstąpić do zakonu. Sam archirej przyjechał na wyświęcenie. A przecież sakrament kapłaństwa to sakrament wielkiej wagi! Jakaż uroczystość! Noc, nabożeństwo, cześć, skupienie! Wszystko odbywało się jak trzeba – archirej wziął nożyce, uniósł nad głowa Eliasza, potem upuścił na ziemie i spytał go: „A czy naprawdę wszystko przemyślałeś, czy naprawdę chcesz zostawić świat gwoli służby Bożej, jeszcze się zastanów” I tak trzykrotnie. I on nicpoń, zważy to pan, przyjął postrzyżyny i pobywszy tylko parę dnie w stanie zakonnym, zrzekł się wszystkiego: i zakonu, i świętej religii prawosławnej, i cerkwi – cerkiew oddał katolikom na kościół, a sam zaczął odprawiać nabożeństwa we własnym domu”
W Wierszalinie natomiast, w osadzie zbudowanej w środku lasu przez „wiernych” zbuntowanego wobec Cerkwi Eliasza Klimowicza, uznanego przez wyznawców za białoruskie wcielenie Ilji, podobno żyło się lepie i spokojniej. Nawet szatan nie miał tu dostępu – twierdził Ilja.
„Było to w 1936 roku, polnymi drogami podążała chłopska procesja …. Człowiek na czele dźwigał duży drewniany krzyż.
Szli ukrzyżować Chrystusa, który powtórnie na świat zstąpił, tym razem w osobie Eliasza Klimowicza, proroka z Grzybowszczyzny. Należało go ukrzyżować od nowa, bo tamto odkupienie było zbyt dawno, ludzie zapomnieli o ofierze, diabeł się rozpanoszył na świecie , grzech, sodoma, gomora: nie było innego ratunku dla ludzkości, jak dokonać wtórnego odkupienia”.
Ostatecznie jednak pielgrzymi, jak twierdzą świadkowie tych wydarzeń, nie zrealizowali swojego zamiaru. Krzyż zaś postawili gdzieś w okolicy wsi Ozierskie.
Eliasz Klimowicz marł w 1939 roku w okolicach Krasnojarska wywieziony przez władze sowieckie, Jednak legenda proroka Ilji i Wierszalina – stolicy nowego świata, którą zamierzał stworzyć, przerosła rzeczywistość. Ilja natomiast stał się z czasem symbolem ludowej, kresowej religijności – prostej i naiwnej, ale niejednokrotnie nieporównywanie głębszej niż ta z jaką na co dzień mamy do czynienia.
Eliasz nigdy do sekty nie należał i żadnej sekty nie stworzył, był przecież niepiśmienny. Teksty w jego imieniu pisali ludzie, którzy byli skłonni czerpać korzyści z jego popularności.
Klimowicz to był człowiek bardzo charyzmatyczny, uczciwy, na swój sposób głębokiej wiary, co zasługuje na szacunek.
Nigdy nie zamierzał budować „stolicy świata”. „Nowego Jeruzalem”. W książce „Eliasz Fenomen pogranicza świadomości” Wojciech Załęski pisze, że „Eliaszowi marzył się klasztor szerzący oświatę i zwykła szkoła rzemiosła dla okolicznej młodzieży. Mając nadzieję na takie rozwiązanie przekazał cały swój majątek wraz z cerkiewką prawosławnemu Kościołowi”.
„Raj na ziemi” – Najpiękniejszy filmów ostatnich lat.
„Sześć godzin pociągiem z głównego dworca kolejowego w Berlinie. Potem trzy godziny jazdy samochodem z Warszawy. Zawsze na wschód, zawsze w stronę lasów, przez kraj, gdzie wsie są puste, a cmentarze pełne. I tak tak dalej, aż nie da się już dalej jechać, aż piaszczysta droga znika gdzieś w brzozowym lesie Grzybowszczyzny. Tam leży to, co miało stać się stolicą świata: Wierszalin, „Nowe Jeruzalem” chłopskiego proroka Eliasza i jego zwolenników.
Miejsce to nie jest pokazane na żadnej mapie, a trafiłem na nie przypadkiem podczas reportażu o wschodniej Polsce.
Spotkałem grupę starszych ludzi, dla których Biblia była jak scenariusz na życie. W latach trzydziestych chłopski prorok przydzielił im biblijne role i poprosił, aby na leśnej polanie zbudowali przyszłą stolicę świata, raj na ziemi.
Kilka lat później Eliasz zniknął bez śladu. Dla mieszkańców wsi pozostał zasadą nadziei, z którą przez ponad 70 lat znosili rewolucje, wojny i wysiedlenia. Moje pełne przygód poszukiwania Eliasza zaprowadziły mnie do stalinowskich obozów na Syberii.
Fascynujące obrazy przeniosły mnie w dziwny, nieznany świat, w którym biblijny mit mieszał się z rzeczywistością. Nagle losy tych ludzi, odległych od naszego współczesnego życia, wydały mi się przypowieścią o poszukiwaniu sensu życia”.
Tak o Wierszalinie pisał Hans Madej twórca jednego z najpiękniejszych dokumentów „Raj na ziemi”, dostępnego do obejrzenia tu Paradise on Earth
„Rolnicy pamiętali, że Dziewica Maryja co noc ukazywała się małemu Eliaszowi: „Zbuduj kościół, Eliaszu!” – mówiła. Kiedy broda sięgała mu do piersi, rolnik Eliasz Klimowicz pożyczył 950 srebrnych rubli i zaczął budować fundamenty swojego kościoła…!”
— Aleksander Smoltczyk z „Czekając na Eliasza”, 1995
Jak tu trafić?
Wbrew pozorom odnaleźć drogę do Wierszalina wcale nie jest trudno. Do Cerkwi Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Starej Grzybowszczyźnie doprowadzi nas bez problemu nawigacja. Postawione są też znaki. Ja przyjechałam drogą prowadzącą z Ostrowa. Żeby bez problemu trafić do Wierszalina najlepiej jest wrócić drogi którą przyjechaliśmy, (prowadzącej z Ostrowa). Jadąc z Ostrowa, żeby dojechać do Starej Grzybowszczyzny no rozstajach dróg skręcałam w lewo, żeby dojechać do Osady Wierszalin, trzeba jechać dalej prosto, drogą leśną. Po około 1,5 km po lewej stronie widoczny będzie parking leśny, tam trzeba zostawić samochód i skręcić w lewo w ścieżkę leśną. Ona doprowadzi nas do Osady.
Lubisz to co robię? Będzie mi niezmiernie miło jeśli wypijemy razem kawę.