Ocalić od zapomnienia,  Perełki Mazowsza,  Polska,  Skarby Mazowsza,  Wiejsko - czarodziejsko

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim.

Osadnictwo olenderskie na Mazowszu.

Przemierzając Mazowsze drogami wzdłuż Wisły, z łatwością napotkamy domostwa wyraźnie odróżniające się od innych tradycyjnych chałup w regionie. Znajdują się one często na wzgórkach pośród płaskiego, nadrzecznego krajobrazu, w którym dominuje wierzba. Kto jest budowniczym tych domostw? Czyja ręka posadziła te wierzby tak równo, pomiędzy polami? Któż upodobał sobie tę zalewaną regularnie (przed budową wału) przez Wisłę krainę? Czyją pamiątką są zaniedbane resztki grobowych kamiennych tablic zapisanych obco brzmiącym językiem?

Wydawałoby się, że jest to pozostałość jakiejś odległej kultury. A przecież żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają tych egzotycznych mieszkańców nadwiślańskich ziem. Żyją tu nadal ostatni potomkowie Olendrów – tak nazywano ludność przybyłą z terenów dzisiejszej Holandii. Olędrami określano jednak przybyłych później Niemców, którzy z czasem zdominowali pierwszych osadników pochodzących z Fryzji.

Początek osadnictwa olenderskiego wiąże się z reformatorskim ruchem Menno Simonsa (1496-1561) i nietolerancją religijna w Europie Zachodniej. Chroniąc się przed prześladowaniami mennonici nową ojczyznę znaleźli najpierw na Żuławach Wiślanych, skąd dalej rozprzestrzeniali się wzdłuż Wisły. Tutaj mogli się cieszyć wolnością osobistą i religijną. Byli tu przybysze cenieni. Osiedlali się na zalewanych przez Wisłę osadniczych pustkach i innych podmokłych terenach, które zamienili w dostatnią i żyzną krainę. Umiejętność radzenia sobie z takim terenem przywieźli ze swojej dawnej ojczyzny. Osiedlano ich na mocy tzw. prawa holenderskiego. Na tym prawie osadzano również przybyłych w późniejszych czasach osadników dolnoniemieckich i polskich. Na żywioł mennonicki z czasem zaczął się nakładać luteranizm przybyłych Niemców. Nazwa „Olender” coraz mniej odnosiła się do narodowości, a coraz bardziej określała typ gospodarki i odmienność religijną.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Olendrzy mieszkający nad Wisłą tworzyli zwarte społeczności, posługiwali się językiem plattdeutsch, jednak wielu z nich znało język polski. Ci mieszkańcy w pewnym oddaleniu od Wisły (np. w Gąbinie) z czasem spolonizowali się, zachowując jednak wyznanie ewangelickie.

Nadwiślańskie tereny Mazowsza stały się polem koegzystencji katolików, luteran i mennonitów, co w połączeniu z podróżującymi Wisłą przedstawicielami różnych nacji, grup etnicznych i etnograficznych daje nam obraz wielokulturowej rzeczywistości, jaka utrzymała się do roku 1945.

Relacje osób pamiętających jeszcze tę rzeczywistość wspominają o harmonijnej koegzystencji Polaków i Niemców. Zakłócił ją wybuch drugiej wojny światowej. Wraz z klęską Trzeciej Rzeszy zdecydowana większość osadników niemieckich postanowiła opuścić swe siedziby udając się na emigrację, przerywając tym samym rozwijające się kilkaset lat ciągłości olenderskiej kultury na tych ziemiach.

Krajobraz kulturowy i gospodarczy

Osadnictwo olenderskie na Mazowszu związane jest przede wszystkim z Wisłą. To w jej sąsiedztwie osadzono przybyszów z Holandii i później z Niemiec. Nowi mieszkańcy osiedlali się w miejscach gdzie ludność polska nie potrafiła poradzić sobie z podmokłym lub zalewanym przez rzekę terenem. Obeznani z żywiołem wody Olendrzy byli w stanie nie tylko żyć, ale i rozwinąć swoją gospodarkę na tych niegościnnych gruntach. Jeszcze dziś relacje Polaków mieszkających w ich sąsiedztwie zawierają podziw dla opartej na wspólnym działaniu organizacji pracy i umiejętności wykorzystywania warunków naturalnych.

Osadnicy zobowiązani byli do wykarczowania i osuszenia terenu. Do dzisiejszych czasów zachowały się w nadwiślańskim krajobrazie rowy melioracyjne i zbiorniki retencyjne – zarówno sztuczne jak i naturalne – które regularnie konserwowali. Aby zabezpieczyć się przed wylewami Wisły, domostwa stawiano na nasypach zwanych „terpami” (od fryz „Terpen”). Do nich prowadziły usytuowane na trytwach (od niem. „die Trift”- podwyższenia ziemne) drogi. Olendrzy budowali także wały. Do tego rodzaju budowli wykorzystywano ziemię pozostałą po wykopaniu stawów i rowów. Ceniąc każdy skrawek ziemi uprawnej, drogi sytuowali również za wałem – od strony rzeki.

Olendzy trudnili się uprawą zbóż, wikliny, ziemniaków i buraków cukrowych. Hodowali trzodę chlewną i bydło. To co ich wyróżniało to produkcja cenionych holenderskich serów i sadownictwo. Nieznane szerzej odmiany jabłek, gruszek czy śliwek suszyli w specjalnie skonstruowanych budynkach zwanych „darami” (od niem. „dorren”) i transportowali, w podłużnych beczkach, drogą wodną m.in. do Warszawy. Do tej pory widoczne są w krajobrazie sztucznie nasadzone na miedzy wierzby. Po ich ogłowieniu z gałęzi (łoziny) pleciono płoty, którymi grodzono pola, łąki i gospodarstwa. Materiał ze starych płotów służył jako opał. Plecione łozinowe płoty spowolniały ruch wody podczas powodzi i zatrzymywały żyzną madę – wiślany muł. Sztuczne nasadzenia miały też na celu wzmocnienie brzegu i ochronę przed krą. 

Budownictwo olenderskie.

Podróżując po Mazowszu, z łatwością dostrzeżemy wyróżniające się swą bryłą długie chałupy o ciężkim wysokim dachu. To najbardziej charakterystyczny dla osadnictwa olenderskiego rodzaj domostwa. W jednym długim budynku znajdują się pomieszczenia mieszkalne, jak i gospodarcze (stajnia z obora, kurnik, stodoła). Stodoła występuje również jako budynek wolnostojący. Ten rodzaj domostwa właściwy jest kolonistom pochodzenia niemieckiego. Jego konstrukcja wynika z uwarunkowań przyrodniczych. Skupienie wszystkich części zagrody pod jednym dachem pozwala na komunikację pomiędzy częściami gospodarczymi i mieszkalnymi. Zapewniało to możliwość oporządzenia dobytku i dostęp do żywności w czasie powodzi. Wysokie dachy powiększają przestrzeń strychu, który był również przygotowany na wypadek ewakuacji zalanego parteru. Część mieszkalna jest często skierowana w stronę górnego biegu rzeki – wówczas woda zalewające opuszczone izby wpływała do części gospodarczej wypłukując obornik na pole, a nie na część mieszkalną.

Innym starszym i rzadziej spotykanym na Mazowszu typem domostwa był dom nazwany „kątowym” lub „fryzyjskim”. I tutaj wszystkie pomieszczenia znajdowały się pod jednym dachem, jednak przylegały one do siebie pod różnymi kątami. Ten rodzaj domów występuje także na Żuławach. Obok budownictwa drewnianego spotyka się domy z czerwonej cegły. Z niej wznoszono też suszarnie owoców i powidlarnie.

Zagroda wielobudynkowa – tak mieszkali Olendrzy.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Stodoła – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
„Żelaźniak” – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Po lewej stronie drogi usytuowano zagrodę składającą się z trzech budynków – domu z oborą, suszarnio-powidlarni i stodoły. Wszystkie znajdują się na jednej terpie – sztucznym wzniesieniu chroniącym przed powodzią. Trzonem zagrody jest dom, w którym część mieszkalna jest połączona z oborą, co pozwalało na  łatwy dostęp do zwierząt w czasie powodzi. Dom powstał w 1889 roku i został translokowany z położonej po drugiej stronie Wisły  wsi Białobrzegi. W środku na ścianie wiszą święte obrazy, gdyż wśród białobrzeskich Olendrów  niemieckiego pochodzenia nie brakowało również katolików. W latach 20 XX wieku dom został pokryty blachą stalową z Cynkowni Warszawskiej. Takie pokrycie wiejskiej chaty, choć powszechnie na terenach olenderskich, jest rzadkością w skansenach. Warto zwrócił uwagę, że w całej zagrodzie znajdziemy trzy różne pokrycia dachowe: strzecha, dachówką i blachą stalową.

Niepozorna budowla z czerwonej sannickiej, sygnowanej cegły to budynek, który łączy w sobie kilka funkcji. Znajdziemy w nim suszarnię do owoców, wędzarnie, piec do gotowania powideł z buraków cukrowych, a także piec kuchenny z płytą grzewczą. W środku znajdziemy ciekawe wyposażenie w postaci miedzianego kotła do powideł, cylindrycznych beczek do transportu suszonych owoców czy liczącą setki lat prasę do wyciskania soku z buraków. Budynek został przeniesiony z nieodległej miejscowości Rybaki i pochodzi z 1920 roku.

Wolnostojąca drewniana stodoła została wybudowana na początku XX wieku w oddalonej o 7 km od skansenu wsi Piotrkówek. Znajdziemy w niej charakterystyczny dla miejscowych olendrów wóz zwany „żelaźniakiem”, a także warsztat stolarski.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Langhoff – tak mieszkali Olendrzy.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Jednobudynkowa zagroda z 1914 roku została przeniesiona z Kępy Karolińskiej – wsi oddalonej od skansenu o 7 km na wschód. W doskonały sposób uosabia ideę olenderskiego budownictwa na Mazowszu w formie langhoffu. Idea ta zawiera się w konstrukcji skupiającej pod jednym dachem część mieszkalną, oborę ze stajnią, pomieszczenie magazynowe, stodołę jak i , w tym przypadku wielofunkcyjną dobudówkę. Taki układ z jednej strony pozwalał oszczędzić miejsca na sztucznym przeciwpowodziowym wzniesieniu zwanym „terpą” , a z drugiej umożliwiał komunikację  pomiędzy wszystkimi częściami bez konieczności opuszczania budynku w czasie powodzi. Stanowiło to także udogodnienie w okresie zimowym. Taka konstrukcja sprawiała, że mieszkańcy mieli do dyspozycji ogromną przestrzeń strychową, na którą można się było ewakuować wraz z inwentarzem, na wypadek szczególnie wysokiego poziomu wody. W domu odtworzono nie tylko oryginalna kolorystykę malatur, ale także zrekonstruowano tapetę, która w jednym z pokoi funkcjonowała w okresie międzywojennym. Od zachodniej strony znajduje się piwnica zbudowana z darniowej rudy żelaza.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Masielnica obrotowa.

Świątynie

Kościół – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Początkowo główną przyczyną osiedlania się Olendrów nad Wisłą były prześladowania religijne. Ówczesna Polska – pełna swobód, religijnie tolerancyjna – dawała schronienie wyznawcą mennonityzmu (odłamu anabaptyzmu) stworzonego przez Menno Simonsa (1496-1561), fryzyjskiego kaznodzieję. Główne zasady wyróżniające mennonitów z ewangelickiego otoczenia to chrzest dorosłych jako bardziej świadomych wiary i pacyfizm przejawiający się odmową pełnienia służby wojskowej, całkowitym zakazem noszenia i używania broni, odmową składania przysiąg, stawania przed sądem, a także sprawowania wysokich urzędów.

Środowisko mennonickie na Mazowszu, nieliczne w porównaniu z otaczającą je większością wyznania luterańskiego, było wewnętrznie zróżnicowane, podzielone na dwa nurty: fryzyjski z przedstawicielami skupionymi głównie w Kazuniu i flamandzki (staroflamandzki) z centrami w Wymyślu  i Woli Wodzyńskiej. Gminy fryzyjskie uboższe i mniej wykształcone od flamandzkich były bardziej konserwatywne, ale pozostawiały swoim członkom większą swobodę. W XIX wieku różnice pomiędzy obiema wspólnotami zaczęły się zacierać, choć pamięć o nich była jeszcze żywa w latach 30 XX wieku. W 1849 roku ukazem carskim tworzącym Konsystorz Ewangelicko – Augsburski, gminy mennonickie  zostały podporządkowane parafiom luterańskim, co przyczyniło się do luteranizacji części wyznawców.

Pierwsze nabożeństwa osadników olenderskich na obczyźnie odbywały się w domach prywatnych, w wydzielonych izbach lub zabudowaniach gospodarczych przystosowanych do pełnienia funkcji sakralnych. Budowę kościoła odkładano na czas, kiedy zasiedlona ziemia zaczyna przynosić dochód.

Mennonici w początkach XVII wieku stworzyli charakterystyczny typ budynku sakralnego przypominającego wyglądem duży spichlerz lub stodołę (Nowy Kazuń, Sady). Było to wynikiem ograniczeń wobec innowierców – świątynie nie mogły mieć oznak pełnionej funkcji sakralnej. Dopiero od połowy XIX wieku większość powstających budynków wzorowana była na architekturze kościołów protestanckich, a dostosowanie ich do potrzeb mennonickich polegało na redukcji wielkości wieży.

Kościół w Wiączeminie Polskim – tu modlili się Olendrzy (Mennonici).

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Centralnym punktem i zalążkiem skansenu, widocznym z daleka, również w nocy dzięki iluminacji, jest kościół usytuowany na około 3,5 metrowym sztucznie usypanym wzniesieniu, tzw. terpie. Został zbudowany w 1935 roku i do 1945 był użytkowany przez okoliczną ludność wyznania ewangelicko-augsburskiego, podobnie jak znajdujący się w pobliżu budynek dawnej szkoły, w której nie tylko nauczał  ale i mieszkał nauczyciel- kantor. Kosciół został zaprojektowany pzrze członka rodziny Rinasów mieszkających w Wiączeminie. Od 1949 roku do 1994 roku budynek kościoła dzierżawiony był przez parafie rzymskokatolickie w Zycku (do 1974) i w Troszynie (do 1994). Wówczas patronem kościoła był Święty Jan Chrzciciel, dlatego „na Jana” odbywały się odpusty wspomniane do dnia dzisiejszego jako wielkie wydarzenie dla miejscowej ludności. W ołtarzu głównym umieszczony został obraz Chrzest Jezus w Jordanie, namalowany został przez miejscowego malarza Władysława Fusa z Gąbina, a na ściana pojawiły się symbole stacji drogi krzyżowej. Kościół pełni funkcję Sali wystawowej . Raz w roku, w ramach programu Święta Jana, odbywa się tu nabożeństwo ekumeniczne.

Szkoła w Wiączeminie Polskim – to tu uczyli się Olendrzy.

Budynek szkoły – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

W pamięci najstarszych mieszkańców obiekt funkcjonował jako pastorówka. Zbudowany został prawdopodobnie w 1901 roku; wskazuje na to data na studni. Ostatnim przedwojennym nauczycielem był Adolf Pletz. Po drugiej wojnie światowej budynek nadal wykorzystywany był na cele edukacyjne  i mieszkanie dla nauczyciel. Do 1975 roku mieścił tu się oddział Szkoły Podstawowej w Świniarach. Dzieci z okolicznych wsi uczyły się w klasach  łączonych I-II i III-IV. Po likwidacji szkoły budynek został w całości przeznaczony na mieszkania socjalne. W 2013 roku stan zachowania budynku był bardzo zły. W wyniku badań architektonicznych stwierdzono też liczne przeróbki dokonywane na przestrzeni lat. Zdecydowano więc o całkowitej rozbiórce i odbudowie z uwzględnieniem konstrukcji pierwotnej. Dzięki archiwalnym fotografiom pozyskanym od potomka olendrów z Wiączemina – Daniela Rinasa oraz architektonicznej analizie konstrukcji, udało się przywrócić przedwojenny wygląd budynkowi dawnej szkoły. Obiekt pełni funkcje muzealne – po lewej stronie od wejścia odtworzona została sala lekcyjna, i usługowe – po prawej stronie od wejścia znajduje się pracownia naukowa.

Budynek szkoły – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Budynek szkoły – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Budynek szkoły – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Powidlarstwo – olenderskie specjały.

Olenderską specjalnością były suszone owoce (zwłaszcza śliwki). Do ich przygotowywania służyły wolno stojące niewielkie budynki murowane z czerwonej cegły, w których najczęściej były dwa oddzielne pomieszczenia – suszarnia i powidlarnia, gdzie gotowano powidła z buraków cukrowych, których uprawą (na dużą skalę zwłaszcza w XIX w.) również trudnili się Olendrzy.

Do dnia dzisiejszego takich budynków zachowało się niewiele, a ich przeznaczenie zostało zmienione. Są jednak jeszcze na Mazowszu wsie, gdzie nadal produkuje się buraczane powidła domowym sposobem, wedle przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie, z wykorzystaniem sprzętów służących jeszcze dawnym osadnikom. Typowe wyposażenie takiej powidlarni to parnik, koryto, prasa do odciskania soku z buraków i dwa  wmurowane w specjalny piec miedziane kotły.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Podstawowym, a czasem jedynym składnikiem powideł, są buraki cukrowe. Takie powidła mają konsystencję płynną i nazywa się je „czystymi”. Gęste są te z dodatkiem dyni (zwanej „banią”) lub dyni i jabłek. Cały proces gotowania jest praco- i czasochłonny.

Buraki się skrobie, płucze i gotuje do miękkości około trzech godzin w metrowym parniku. Ugotowane buraki odcedza się, wysypuje do dużego koryta zbitego z desek i sieka na drobno. Posiekane buraki zawija się w płócienne szmatki zwane „płatami”. Każdą płatę wypełnioną dwiema miseczkami buraków przyciska się talerzem z blachy i tak naprzemiennie układa się w metalowym pojemniku prasy. Później się kręci i wiadro podstawia. I to jest urządzone tak (ta prasa), że sok leci o wysłodki zostają. Sok wlewa się do miedzianych kotłów (zwanych „misami”) wmurowanych w specjalnym piecu. Do soku dodaje się wcześniej przygotowane, obrane, wypłukane i pokrojone na kawałki dynie i (lub) jabłka. To wszystko gotuje się razem około czterech godzin zanim wyjdą powidła. I musi się to gotować na tak dużym  ogniu, by przewracały się aż bałwany z piany. Pod koniec gotowania miesza się dzisiaj dużą drewnianą łyżką lub specjalnym mieszadłem do powideł wykonanym na wzór poolenderskich.

By dobrze smakowały ważne jest zachowanie odpowiednich proporcji dodawanych jabłek czy bani. Ci którzy już się w powidłach rozsmakowali, przyznają, że często przedkładają je nad kiełbasę czy inna odzwierzęca okrasę, a nie są wegetarianami. Coś szczególnego musi być więc w tych olenderskich po dziś dzień gotowanych powidłach, że aż życie bez nich niektórym się przykrzy!.

Potomkowie Olendrów.

Powojenne losy niemieckich osadników na Mazowszu podobnie jak w innych częściach naszego kraju to masowa emigracja (głownie co Niemic, USA i Kanady), kończąca epokę kultury olenderskiej. Zostali nieliczni z różnych względów – rodzinnych, materialnych, ale i patriotycznych, czuli się Polakami. Z tych co zostali do dnia dzisiejszego, relacje o świecie, którego już nie ma, składa trójka żyjących potomków osadników niemieckich. Pozostali ewangelikami, a o ich pochodzeniu świadczą niemiecko brzmiące nazwiska, czasem panieńskie. W czasie badań prowadzonych przez Muzeum Mazowieckie w Płocku udało się dotrzeć również do mieszkającego w Kolonii Niemca znad Wisły, który po drugiej wojnie światowej znalazł się na terytorium RFN. Kiedy kończyła się druga wojna światowa, Helmut Neitsch miał 9 lat, a jego młodsi bracia, Heinrich – 8 , Karl Otto – 7. W 1942 roku osierociła ich matka. Pogrzeb odbył się w rodzinnym Wiączeminie. Helmut pamięta jeszcze trąby, na których grano na ostatnie pożegnanie, pamięta też gdzie została pochowana, choć na jej grobie ojciec nie zdążył postawić pomnika. W 1944 roku wcielony został do Wermachtu i już nie wrócił, zginął gdzieś w Belgii na froncie. Niedługo po wyzwoleniu chłopcy trafili jako służący do trzech różnych polskich gospodarzy. Ich głównym zajęciem stało się pasanie krów. Nie wiedzieli o sobie przez 5 albo 6 lat. Dopiero przypadkowe zmówienie się gospodarzy na targu w Płocku doprowadziło do późniejszego spotkania. Helmut pomagał w odrabianiu lekcji mniej zdolnemu synowi swojego gospodarza, ale sam nie mógł uczęszczać do szkoły, jako „Niemczok”  niemiał takiego prawa. Mowy polskiej nauczył się na służbie. Zapomniał wówczas rodzimej niemieckiej. Przypomniał ją sobie dopiero nawiązując kontakty z rodziną, która po 1945 roku wyjechała do Niemiec i Kanady. Na początku lat 60 wrócił do Wiączemina, by służyć w gospodarstwie byłego  rosyjskiego oficera, ale nie pracował tu długo, po powojenny Wiączemin nienawidził Niemców. Swoją żonę poznał już w spółdzielni w Sannikach. Zelma Neitsch z domu Cilke przez 19 lat doiła krowy. Po wojnie nie wyjechała, bo jak stwierdziła chciała zostać

Cmentarze – Olendrzy (Mennonici).

.Cmentarz – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Miejsca spoczynki i pamięci stanowią nieodłączny element krajobrazu wsi zamieszkiwanych kiedyś przez Olendrów. Dzisiejszy stan ich zachowania jest wynikiem ekspansywnej natury roślin, ale i ludzkiej chęci zapomnienia. Największe dewastacje cmentarzy miały miejsce w latach powojennych, kiedy nienawiść wobec byłego niemieckiego okupanta była podsycana zimnowojenną propagandą. Przed wytłuczeniem nie uchowały się nawet medaliony dzieci, którym postawiono nagrobek opatrzony polskimi napisami. Nie wzięto pod uwagę przejawu procesów asymilacyjnych dawnych osadników. Rozbite pomniki toną w gęstwinie zarośli, a zdarza się, że i śmieci. Dzisiaj znajdziemy pozytywne przykłady innego typu działania, m.in. związane z ekumenicznym Świętem Jana w Wiączeminie. Na cmentarzu w pobliskich Świniarach na zachowanych nagrobkach, ale i na ocalałej ich części, która nie zawsze powie, kto i czy w ogóle ktoś tu leży, z szacunku dla zmarłych zapalane są znicze, układane kwiaty. To znak pamięci i poszanowania historii Olendrów. Chociaż w tradycji ewangelickiej nie ma zwyczaju palenia zniczy, czyni się tak nie tylko na tym jednym cmentarzu i nie tylko z okazji Święta Zmarłych. Pojawiają się również inicjatywy polegające na oznakowaniu i uporządkowaniu cmentarzy ewangelickich na Mazowszu.

Największą wartość zabytkową mają stawiane na grobach menonickich prostopadłościenne płyty kamienne o wysokości dochodzącej do 2,5 metra. Ich przykład znajdziemy na Żuławach, niestety nie zachowały się już na Mazowszu na cmentarzu menonickim w Kazuniu Nowym. Z obu stron pokrywają je napisy w języku niemieckim oraz dekoracyjne i symboliczne motywy geometryczne i roślinne. A epitafium w tym wypadku to mniej lub bardziej rozbudowana biografia zmarłego, uzupełniona często sentencją odnoszącą się do pamięci, zbawienia, życia wiecznego czy wyrażającą żal spowodowany czyjąś śmiercią.

Cmentarz – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim
Cmentarz – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Cmentarz ewangelicko-augsburski usytuowany jest na planie prostokąta.  W ramach projektu rozbudowy skansenu, poza uporządkowaniem tego terenu, została przeniesiona brama cmentarna, która po latach wróciła na swoje miejsce. Zinwentaryzowane zostały zachowane nagrobki. Znaleziono ich około 40, co prawda w różny stanie zachowania, jednak na większości udaje się odczytać się dane pochowanych tu zmarłych. Wśród nazwisk są takie jak Witzke/Wicke, Hauer, Rinas, Kuhlmann, Rode, Schade, Schmidt, Potz, Wolff, Markwart, Riechert, Kriger, Neicz, Hensel, Ratz. Na jednym nagrobku w formie stelli widnieje sygnatura przedwojennej znanej płockiej pracowni kamieniarskiej- Mendakowski i Marankiewicz w Płocku. Najstarsze zachowane nagrobki pochodzą z 2 połowy XIX wieku.

Cmentarz – Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim – jak tu trafić.

Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim

Adres:

Wiączemin Polski 25, 09-533

Godziny otwarcia:

Okres letni od 01 maja do 14 października

czynne od 10:00 ostatnie wejście 16:15

Okres zimowy od 15 października do 30 kwietnia 

czynne od 10:00 ostatnie wejście 15:15

Zwiedzanie z przewodnikiem jest bezpłatne, skansen odwiedziliśmy 13 marca – bardzo dziękujemy za „wspaniałą podróż do Krainy Olendrów” w którą zabrała nas przesympatyczna Pani przewodnik.

*Źródło: Informacje zostały zaczerpnięte z wystawy znajdującej się w Kościele skansenu.

6 komentarzy

    • Anna

      Bardzo się cieszę, sporo pozostałości po Olendrach można odnaleźć w okolicach Puszczy Kampinoskiej.
      Pozdrawiam ciepło
      Anka

  • Paweł

    Bardzo dziękuje za obszerne wyjaśnienie tematu osadnictwa olędersko-niemieckiego. Skansen w Wiączeminie jest na mojej liście obiektów obowiązkowych do obejrzenia. Oby tylko obecna sytuacja na to pozwoliła.

    • Anna

      Mam nadzieję, że jak przyjdzie lat to wirus odpuści, bardzo chcę odwiedzić Wielkopolskę. Olędrzy budowali tam „domy z żelaza”. Przez niemal 200 lat zamieszkiwali Puszczę Pyzdrską.

      Pozdrawiam ciepło
      Anka

  • Marta

    Bardzo pomocna relacja ze skansenu. Jesteśmy w trakcie remontu naszej osady olenderskiej w Secyminie Nowym. Zapraszamy do nas wiosną.

Skomentuj Paweł Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Treść chroniona